♦ ♦ ♦ Wspomnienia o naszych zmarłych ♦ ♦ ♦
|
|
Ś. P.
Tadeusz Samujło
1952 – 2011
|
|
Ś. P.
Teresa Wilczyńska
1929 – 2011
|
|
Ś. P.
Melania Bendig
1915 – 2011
|
|
Ś. P.
Edward Michałowski
1921 – 2011
|
Ludzie, których kochamy zostają na zawsze, bo zostawili ślady w naszych sercach.
Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 31 grudnia 2010 r. odszedł nasz kochany,
najlepszy Ojciec śp. inż. Edward Michałowski
Msza św. żałobna odprawiona zostanie dnia 7 stycznia 2011 r. o godz. 12.00 w kościele
pw. św. Jakuba w Gdańsku-Oliwie.
Pogrzeb odbędzie się tego samego dnia o godz. 13.30 na cmentarzu Srebrzysko - nowa kaplica.
Pogrążona w smutku rodzina.
Drogiemu Edwardowi, w dniu 90-tych Urodzin
Anioł zatrzymał czas w pół słowa,
kiedy to przeleciało, od kiedy ta siwa głowa?
I już zapraszają na wielki bal?
Ostatni uśmiech, ostatni walc
i to co jeszcze przydarzyć się ma.
O dobry Boże, Ty wszystko wiesz.
Ty wiesz, że idę powoli gdzieś.
I wiesz, co czeka każdego z nas.
Ten drugi brzeg, ogniska blask,
a przy tym ogniu kompania stara
Lucia i Heniek, rosyjska gitara
cichutko łka, a my wraz z nią.
Nie z żalu jednak, lecz ze wzruszenia,
bo życie wszak nie kończy się,
ono po prostu tylko się zmienia …
|
|
Ś. P.
Andrzej Mamrot
1963 – 2010
|
|
Ś. P.
Beata Goc
1964 – 2009
|
30 listopada 2009 r. zmarła Ś.p. Beata Goc córka Renaty Poeplau i Janusza Goca
Człowiek nie rozumie Drogi Bożej lecz przez
Jezusa Chrystusa wiemy, że mamy ufność w Bogu
Taki dzień musi nieuchronnie nadejść w życiu każdego z nas.Dla Beaty przyszedł jednak zbyt wcześnie.
Odeszła cicho i bez skargi…
Przeżyła 45 lat w cierpieniu, którego źródłem było po prostu życie. Od urodzenia była osobą pozbawioną
pełnej sprawności.Po prostu nie miała, jak to się mówi, dobrego startu. Tak bywa.Potem było już tylko gorzej.
Im bardziej nieakceptowana w swojej odmienności,tym bardziej bogata w doświadczaniu ludzkiej małoduszności.
Musiała walczyć o prawo do bycia sobą.Niestety, walki te kończyły się na ogół porażką. W rezultacie świat Beaty
kurczył się coraz bardziej, aż zamknął się na maleńkiej przestrzeni wersalki. To były trudne lata. Coś trzeba było
z tym stanem zrobić. Męczyła się Beata, ale męczyli się też jej najbliżsi. Medycyna, jak to zwykle bywa w przypadku
nietypowych objawów, nie miała zbyt wiele do zaoferowania. Brutalne interwencje farmakologiczne w celu
okiełznywania choroby czyniły prawdziwe spustoszenie w Jej organizmie. W wieku kilkunastu lat musiała
zaakceptować wszystko, co z nią robiono, bez prawa do jakiegokolwiek wyboru. Silne dawki leków wywołały
nieodwracalne zmiany w organizmie. Do zaburzeń psychicznych doszły ograniczenia fizycznej sprawności.
Mijały lata, niedołężność pogłębiała się, w końcu trzeba było usiąść na wózku inwalidzkim. Zależność od innych
bardzo Beacie dokuczała. Wierzyła, że rehabilitacja przyniesie upragnione rezultaty. Cóż, kiedy wszystko szło
nie tak, jak trzeba. Powolna degradacja fizycznej sprawności powiększała rozmiar cierpienia. Beata była
wierzącym człowiekiem. Stawała przed Chrystusem, w prawdzie o sobie i świecie, w jakim przyszło Jej żyć.
Nie miała złudzeń, wiedziała prawie wszystko o ludzkiej słabości. O ludzkiej podłości także. Nigdy się nie
zbuntowała, nigdy też nie odmówiła Jezusowi dźwigania z Nim Krzyża. Owszem, narzekała na rozmaite
dolegliwości. Miała marzenia, pragnęła żyć w normalnym domu. Gdy okazało się, że tym domem miał być DPS,
zrezygnowała z walki o swój świat. Akceptowała różne ograniczenia, ale tęskniła za normalnością w tej
nienormalności.
Gdyby nie ta choroba … Jakim człowiekiem mogła stać się Beata? Miała fenomenalną pamięć.
Jak anegdotę opowiadamy sobie historię o kartkach świątecznych. Wszystkie kiedykolwiek otrzymane układała
obrazkami do góry i bezbłędnie zgadywała od kogo przyszły. Lubiła też muzykę, szczególnie lat 60-tych.
Bez końca mogła słuchać przebojów ABBY. O późniejszych piosenkach mówiła, że są tupeciarskie, chociaż wiernie
słuchała rozgłośni Złote Przeboje. Mimo degradacji spowodowanej chorobą wyróżniała Ją jakaś wewnętrzna
kultura. Była człowiekiem dyskretnym, któremu można było powierzyć największe sekrety. Była niezwykle
wrażliwa na krzywdę. Przy czym umiała pochylić się nad biedą innych ludzi, bez szukania dla siebie próżnej
pochwały czy poklasku.
Mówiła: tylko mnie nie chwal, bo wiesz, wolę, żeby mnie Pan Bóg pochwalił, a nie ludzie.
Wszystko, co miała dzieliła pomiędzy potrzebujących. Jednak największym talentem, który posiadała była
umiejętność tworzenia śmiesznych słów i określeń. Często obdarzała nimi różnych ludzi, dowcipnie
nazywając ich wady, chociaż nigdy nie robiła tego w sposób raniący. To rzadki talent i nieco staromodny
w porównaniu z dosadnością stylu naszych czasów.
Dzisiaj żegnamy tego człowieka. Odchodzi w stronę innej rzeczywistości, wierzymy, że spełnią się tam Jej ludzkie
pragnienia, bowiem Ten, któremu zaufała, przyrzekł to ludziom w Kazaniu na Górze. To wtedy powiedział o takich,
jak Beata – błogosławieni … Zanim jednak odpocznie pozwólmy Jej podziękować znajomym i przyjaciołom, którzy
w jakiś sposób byli blisko przez te wszystkie lata: Kochani, bez Was moje życie byłoby nie do zniesienia. To Wam
zawdzięczałam poczucie bezpieczeństwa w świecie, który dla mnie był groźny. Strasznie się bałam ludzi, ale dzięki
Wam mogłam przełamać ten strach. To nic, że wszystko tak się potoczyło. Miałam Was i zawsze
byliście moją radością. O każdym będę pamiętać po tamtej stronie.
I będę czekać... Do zobaczenia.
|
|
Ś. P.
Eugeniusz Preis
1932 – 2009
|
|
Złotą, wieczorną wódką
Pijany, niepijany
Płynę wolno, cichutko
Śmiesznie z domu wywiany
J. Tuwim
Ś. P.
Wojciech Samujło
1953 – 2007
|
Mówiliśmy o Nim Wojtek… bo tak naprawdę do końca, mimo upływu lat zachował coś młodzieńczego w sobie.
Zawsze lekko nachmurzony, chociaż w głębi duszy bardzo wrażliwy człowiek. 13 czerwca, nad ranem odszedł
w stronę Tego, który Jest. Nieubłagana choroba dopadła Go podstępnie i nagle.
Kilka dni temu przyjechał z Hamburga do Tczewa. W sobotę obchodził urodziny ukochanego Syna Jakuba.
Chciał być z Bliskimi, jakby czuł, że tych chwil może nie być zbyt wiele … A przecież pragnął ich
jak najwięcej przeżyć. Kiedy mówił o swojej Rodzinie, zawsze to były dobre słowa.
Wyczuwało się, że jest związany "na dobre i na złe" mimo różnych zawirowań. W końcu jednak nie to
było ważne, że takie chwile mogły się zdarzyć, lecz ważne było to, co człowiek z tym ostatecznie zrobił.
Miał parę talentów, o jakich nigdy nie mówił … Po pierwsze oczarował i zdobył
jedną z najpiękniejszych dziewczyn, która została Jego żoną. Po drugie umiał budować. Gdyby zdrowie dopisało,
pewnie byłby dzisiaj, przy tym budowlanym "El Dorado", bardzo bogatym człowiekiem. Nie wiem czy posadził
drzewo, ale syna zrodził i dom też postawił. Poza tym dał się lubić mocą tego uroku, jaki stwarza życzliwość.
Bo był życzliwy, pomagał i dzielił się tym, co trzeba bez specjalnego zadęcia i reklamy. Dlatego miał
przyjaciół zarówno w Polsce, jak i tam na obczyźnie, w Hamburgu.
Nie dojechał na rodzinny zjazd i nie doczekał następnego. Szkoda, że nie nacieszymy się już sobą, ale dzisiaj
to On stawia warunki. Takie jest życie … więc kiedy już zakotwiczy w niebieskiej krainie, niech pozostawi ślad,
niech nie zginie. Po tych śladach pójdziemy piechotą do nieba, gdzie spotkamy tam kiedyś każdego, co trzeba…
A tymczasem, żegnaj. Nasza modlitwa niech da Ci nadzieję i pokój wieczny.
|
|
"Dobrego człowieka
nie może spotkać nic złego
przeciwieństwa nie chodzą
ze sobą w parze"
Seneka
Ś. P.
Andrzej Pierzchalski
1953 – 2007
|
Z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o nagłej śmierci naszego krewnego Andrzeja Pierzchalskiego,
syna Tadeusza, wnuka Marianny z domu Preiss.
Zmarł o godzinie 3 00 nad ranem w dniu Wszystkich Świętych, w szpitalu w Bytowie na Kaszubach.
Miał zaledwie 53 lata. Od pewnego czasy chorował na serce.Przeszedł zawał i z tego powodu odczuwał
stałe dolegliwości.
Ostatni raz widzieliśmy się na ślubie Marcina Siemińskiego, syna Daszy. Andrzej był dobrym człowiekiem.
Niezmiernie rodzinny. Często wpadał do krewnych, jeśli trasa Jego wojaży przebiegała przez nasze
miejscowości. Był świetnym kierowcą. Był także zapalonym sportowcem, a później działaczem sportowym.
Lubiany za swoją pogodę ducha i serdeczność. Troszczył się o swoją rodzinę i pamiętał o każdym,
kto potrzebował pomocy. Szczególnie troskliwie zajmował się swoją Mamą. Lubił wesołe towarzystwo,
ale także kochał dzieci. Miał dwie pasje: samochody i grę w karty. Podczas rodzinnego zjazdu w 2004 roku
graliśmy w tzw. Baśkę. To był karciany Artysta. Licytował błyskawicznie i na ogół wygrywał.
Szczęście sprzyjało Mu w kartach ... Czy w miłości ? Trudno powiedzieć. Zapewne kochał i chciał być kochany.
Pozostawił po sobie wdzięczną pamięć życzliwego faceta. Gruby - tak z racji potężnej sylwetki Go nazywaliśmy.
Jakże skromnie wyglądała urna w której znalazły wieczny spoczynek Jego prochy. Jednak stając nad mogiłą
mieliśmy poczucie, że nie cały umierasz Andrzeju.Jesteśmy tutaj, by pamiętać i modlić się za Ciebie.
Ty też pamiętaj i módl się za nami, żeby nasze drogi prowadziły do Boga.
|